globstory logo

Ciemna strona Petry i podróżowanie z głową na karku

*Wszystkie materiały potrzebne do stworzenia tego artykułu zostały zebrane dzięki firmie KAYAK, która objęła nas swoim patronatem i zaprosiła do wzięcia udziału w akcji KAYAKTravelPro. Dzięki KAYAK!:)
globstory · Ciemna strona Petry i podróżowanie z głową.

Petra to jedno Z TYCH MIEJSC.

Miejsce, którego sława obiegła cały świat jeszcze przed powstaniem Internetu. Na bardzo długo przed powstaniem Internetu. Pierwsze skojarzenie, gdy pomyślimy – Jordania. Nr 1 na liście “top of the top” tego regionu. W dodatku świetnie skomunikowane z każdym punktem kraju i obudowane hotelami każdej klasy.

Wszystkie TAKIE MIEJSCA wyglądają podobnie, gdy na chwilę odwróci się wzrok od obiektu zainteresowania: wycieczki turystów z Chin, niemieccy emeryci w dorożkach, całe rodziny z dzieciakami, backpakerzy – wszyscy chcą zobaczyć cud świata.Wokół nich zawsze stadko handlarzy duperelami i samozwańczych przewodników, proponujących wspólny spacer lub przejażdżkę wielbłądem.To właśnie TAKIE MIEJSCA, w każdym kraju, są tymi, w których najłatwiej o bezsensowne uszczuplenie portfela, obrabowanie, oszustwo, czy guza za “niewłaściwe sprawowanie”, bo to one przyciągają tych, którzy mają “interesy” do przeprowadzenia z turystami. Serio, w wioskach na końcu świata spotyka się zazwyczaj tylko życzliwość i empatię od miejscowych.Ale do rzeczy!Dostaliśmy bardzo dużo wiadomości od Was, które przytaczamy – pisownia nieoryginalna, dotyczących obecności w Petrze licznej grupy Beduinów, którzy otaczają turystów wchodzących do antycznego miasta:

  • psują cały klimat
  • są straszliwie natrętni, narzucają się, zdzierają gdzie się da
  • każą sobie płacić za pokazanie ścieżek, które są na mapie

Żeby to wszystko było takie proste….

Kim są Beduini z Petry?

Całe życie Beduniów z plemienia Bedul, (lub Bidul, Bidoul), którzy mieszkają w samej Petrze (choć obecnie jest to już niemal niemożliwe ze względów formalnych), lub w jej najbliższych okolicach, toczy się wokół jednego z cudów antycznego świata.

Historycznie lud ten zamieszkiwał te tereny już od czasów Królestwa Nabatejskiego, partycypując w rozwoju regionu i jego stolicy: Petry właśnie. Przez wieki, podobnie jak w przypadku większości Beduinów w całej Jordanii, ich edukacja sprowadzała się do nauk przekazywanych w Koranie, a głównym zajęciem pozwalającym na przetrwanie w ciężkim klimacie była hodowla zwierząt, głównie kóz, owiec, wielbłądów, czasami też koni i osiołków, a także rolnictwo.

Ich sytuacja zaczęła zmieniać się dopiero pod koniec XX wieku, kiedy rząd Jordanii przesiedlił lokalne plemiona z samej Petry do pobliskich wiosek Umm Sayhoun/Um Seihun, w związku z włączeniem ruin antycznego miasta na Listę światowego dziedzictwa UNESCO. To oznaczało olbrzymie zmiany w życiu tej przywiązanej do unikatowej specyfiki życia w Petrze społeczności, która dodatkowo musiała obserwować rozwój branży turystycznej wokół Petry, konkretnie w okalającym ją mieście Wadi Musa, który to rozwój kompletnie ich pominął.
Podczas gdy wokół stawiane są luksusowe hotele, a duży biznes dyktuje zasady dotyczącego tego co i jak się dzieje w okolicy, lud Bedoul mieszka nadal w namiotach i jaskiniach, choć już poza terenem Petry. By jednak kompletnie o nim nie zapomnieć, ich kultura i umiejętności zostały włączone na Listę reprezentatywną niematerialnego dziedzictwa kulturowego UNESCO w 2005, a dodatkowo mają oni pozwolenie na przebywanie i oferowanie produktów i usług skierowanych do tłumnie odwiedzających Petrę turystów.

A odwiedzających jest sporo: w 2010 roku został pobity rekord, bowiem aż milion odwiedzających przeszło ulicami skalnego miasta. Nic więc dziwnego, że w obliczu takiego oblężenia Beduini zajmują się niemal tylko turystami.
Wartym podkreślenia jest jednak fakt, że Petra nie należy do nich i nie oferuje im się żadnych możliwości w partycypacji w formalnej części zysków z turystyki, bowiem nie są oni tu ani zatrudnieni, ani też na takie zatrudnienie nie mogą liczyć – wszystko organizują na własną rękę, ze swoich środków. Nie kończą żadnych szkół, biegają po terenie od małego (6-7 lat) – tu się uczą angielskiego i ogarniania “biznesu”.

Co prawda władze Jordanii wdrażają programy mające poprawić socjo-ekonomiczne perspektywy lokalnych plemion, takie jak lepszy dostęp do ziemi, a co za tym idzie możliwości skupienia się na rolnictwie, a także hodowli zwierząt, jednak na ten moment to Petra ich żywi, ubiera i zapewnia wszelkie perspektywy na przyszłość. I to wyłącznie w charakterze, w którym zasłynęli już niejednokrotnie w recenzjach wizyt w Petrze z całego świata – jako hałaśliwych sprzedawców lokalnej biżuterii, pamiątek, a także przewodników po skalnych ścieżkach antycznego miasta, którzy bardzo nachalnie oferują takie oprowadzanie za opłatą, a jeśli ktoś bardziej dociekliwy znajdzie jedną z “tajemnych” ścieżek sam, to wręcz nie pozwalają poruszać się po nich bez uiszczenia stosownej opłaty.
Oferują też przejażdżki po Petrze na grzbietach bardzo źle traktowanych tu wielbłądów, koni, mułów i osiołków – jest to niewątpliwie temat na inny wpis, pojawił się też w filmie:

Plany dla całego regionu przewidują kolejne przesiedlenia natywnych dla Petry ludów koczowniczych, by umożliwić dalszy rozwój i inwestycje. Z jednej strony będą to kolejne udogodnienia dla turystów, z drugiej olbrzymie utrudnienia dla Beduinów, którzy krok po kroku odsuwani są od swojego dziedzictwa. Szczególnie, o czym niemal nikt nie wie, że sporo z nich partycypowało w pracach archeologicznych na terenie Petry i posiada spore umiejętności i wiedzę w tym zakresie.

Z perspektywy turysty, który wpada na jeden dzień do Petry – to prawda, mogą być męczący i mało kogo przekonuje fakt, że jest to dla nich często jedyne źródło utrzymania. Nie każdy ma też potrzebę wnikania w ich skomplikowaną historię.
Dla jednych byłby to może czynnik usprawiedliwiających, inni pomyślą: “mogliby pójść do normalnej pracy”. Subiektywną ocenę pozostawiamy Wam, każdemu z osobna.

Ciemna strona Petry.

Dostaliśmy kilka wiadomości o tym, że ci sami przewodnicy zapraszają na herbatkę, albo na kolację do swojej jaskini, znajdującej się nieopodal, w mniej uczęszczanych okolicach Petry, co kończy się w niektórych przypadkach odurzaniem i okradaniem turystów, a w najbardziej poważnych: gwałtem na turystkach. Dochodzą do tego informacje o nękaniu samotnych turystek, uwodzeniu ich i tym podobnych zachowaniach.

Brzmi to bardzo drastycznie i internet zdaje się potwierdzać takie doniesienia, biorąc pod uwagę ilość artykułów na ten konkretny temat.

Należy tu jednak podkreślić, że doniesienia te są publikowane najczęściej na forach i prywatnych blogach, dlatego też potwierdzenie ich jest kompletnie niemożliwe – szczególnie, że w Petrze byliśmy tylko jeden dzień i nie mieliśmy żadnych negatywnych przygód.
Nie wiemy też niestety nic na temat zgłaszania i w konsekwencji: ścigania takich przestępstw, ponieważ ww. artykuły głównie opisują przebieg, są pisane ku przestrodze, nie informują czytelnika o tym jakie kroki zostały podjęte w celu przeciwdziałania takim sytuacjom w przyszłości. Niemniej, w kontekście skali pisania o wymienionych kwestiach można domniemywać, że problem istnieje. Szperaliśmy sporo i dotarliśmy do dużej ilości powtarzających się historii o tzw. “love scams”, czyli “miłosnych oszustwach”, którymi to właśnie chcemy się podeprzeć w tym artykule.

Jak wygląda takie oszustwo?

Zacznijmy od tego, że w Petrze lokalne kobiety zajmują się tylko stoiskami z biżuterią, ew. wodą i jakimiś przekąskami. Osobami, które zaoferują Wam wszystkie inne atrakcje są mężczyźni. W większości przystojni, raczej młodzi i średnim wieku, starszych Beduinów właściwie nie widać. Wszyscy wyglądają jak Jack Sparrow. Wszyscy, bez wyjątku. Jakby to była okolica bliżej wody, to przysięgamy, że spodziewalibyśmy się, że oni po godzinach łupią Brytyjską Kompanię Wschodnioindyjską pod banderami Republiki Salè. Powinniśmy jednak oddać Beduinom to, co beduińskie, bowiem jest wprost przeciwpołożnie do tego, o czym wszyscy myślimy – to nie oni zgapili styl Jack’a – to postać legendarnego Pirata z Karaibów czerpała całymi garściami z tradycyjnego ubioru pustynnych Nomadów. W szczególności zaś z makijażu ich oczu, robionego za pomocą kohl’u, który nie tylko chroni przed słońcem, bakteriami i infekcjami, ale też po prostu niesamowicie wygląda. Mamy więc pierwszy element układanki: charyzmatycznych, przystojnych, ufryzowanych i umalowanych Beduinów, którzy już z kilometra wyglądają bardzo egzotycznie. I nie stronią od zagadywania i zaczepiania samotnych kobiet. Spytają o wrażenia z Petry, o to skąd jesteście, na jak długo zostajecie, czy Wam czegoś nie trzeba, czy nie chcecie zobaczyć lepszego punktu widokowego wysoko pośród skał, napić się herbaty, zjeść czegoś w ich jaskini, spędzić nocy pod gwiazdami w antycznym mieście (jakże romantyczna wizja!), etc. Słowem: wiedzą jak zagadać i robią to.

Nie są to jednak sytuacje bez wyjścia: można ich łatwo zbyć, mówiąc, że nie jesteśmy zainteresowani zwiedzaniem Petry w towarzystwie i choć nie zawsze wystarcza odpowiedzieć raz, to jednak nie przytrafiła się nam sytuacja, by ktoś nie chciał nam dać spokoju. Zdrowa asertywność, nie musi być agresywna, rozwiązuje sprawę.

Drugim elementem są osoby, które reagują na takie zaczepki. W przypadku “love scams”, to osoby, które są zainteresowane nie tylko usługami Beduinów, ale też samymi Beduinami. Którzy, trzeba przyznać, robią wszystko, by wypaść czarująco. Wszystkie opisy, do których dotarliśmy brzmią podobnie: Panie ulegają wdziękom Jack’ów Sparrow’ów, często trwa to nawet kilka dni, dają się zaprosić na kolację i herbatę w jaskini. Tu następuje wielka miłość. Panowie ją wyznają, Panie są zachwycone. Kilkudniowa znajomość przeradza się w “przeklętą przez gwiazdy” relację, której nie da się kontynuować, bo Panie muszą wracać do swoich krajów, ale przecież tak się kochają z Panami, że muszą utrzymywać kontakt. Choćby przez internet – kłaniają się messengery, whatsappy, skype’y i wszystkie inne komunikatory. Padają zapewnienia. Do momentu, gdy Beduin prosi Panią o pomoc finansową – ze względu na chorobę w rodzinie, śmierć zwierząt hodowlanych, zapewnienie lepszych warunków bytowych – powodów jest nieskończona lista.

Trzecim elementem jest wsparcie finansowe – wysyłane na podstawie emocji, empatii, chęci pomocy. Wysyłane kwoty potrafią sięgać kilku tysięcy dolarów. Jest to jednorazowa wpłata, lub co bardziej popularne: wsparcie przez dłuższy czas mniejszymi wpłatami. Kwoty wówczas są mniejsze przy każdym przelewie, co jest mniej niepokojące dla osoby oszukiwanej.

Finał historii wygląda zwykle tak samo: kiedy pieniądze trafiają do zakochanego Beduina, ten przepada. Nie odzywa się, nie da się go namierzyć. Przelewy były dobrowolne, nie można więc nikogo za nic ścigać. Opisy tych zajść są bardzo przykre, zrozumiałe jest rozżalenie oszukanych kobiet…I nie chcemy zostawić tego bez komentarza.

Piszemy to wszystko nie by oczerniać lud Bedoul z Petry – oczywiście, że są to wyjątki w skali całej społeczności, a takie sposoby wyłudzania pieniędzy zdarzają się absolutnie wszędzie. Jest to sposób znany i równie stary, co samo antyczne miasto pośrodku pustyni. Chcemy jednak wyciągnąć z tego pewną lekcję i zwrócić uwagę na kilka zasad, które należy stosować wszędzie i zawsze. Szczególnie, że to Wy zwróciliście na całą sprawę naszą uwagę.

Jest taka jedna zasada, która zdaje się być idealnym punktem wyjścia do podsumowania powyższych rozważań. Stosujemy ją od dawna, choć też musieliśmy przekonać się o jej zasadności na własnej skórze:

Nie rób rzeczy, których nie zrobiłabyś/zrobiłbyś w swoim kraju, albo w swojej okolicy.

Brzmi banalnie, ale to proste stwierdzenie niesie ze sobą właściwie wszystko, co trzeba. A zdecydowanie należy brać poprawkę na naszą zdolność oceny sytuacji w podróży, a także zachowania, nad którymi panujemy w stopniu gorszym, niż “w domu”.

Składa się na to co najmniej kilka czynników i mogą być one różne w przypadku różnych osób, jednak to, co stanowi wspólny mianownik to na pewno:

a) Brak znajomości lokalnych realiów.

Nabywamy pewne zdolności w miejscu, w którym się wychowujemy – stają się one w miarę upływu lat naszą drugą naturą, dlatego nie musimy specjalnie zastanawiać się nad tym, że np. w Polsce rozglądamy się najpierw w lewo, a potem w prawo przechodząc przez ulicę. Problem powstaje, kiedy musimy zrobić to samo np. w Wielkiej Brytanii. Nasze wrodzone odruchy, również te obronne, działają gorzej, bądź wcale – nie są odpowiednio skalibrowane, nie umieją odpowiednio interpretować bodźców, na działanie których jesteśmy w podróży wystawieni. Jest to zupełnie naturalne i trzeba powiedzieć jasno: jest to stan naturalny. Od tego, żeby nas na pewne rzeczy przygotować są biura informacji turystycznej, przewodniki, internet i osoby, które były już miejscu, gdzie się wybieramy, tudzież stamtąd pochodzą. Kto pyta, nie błądzi. Serio.

b) Dezorientacja.

Jesteśmy z natury niewolnikami swoich przyzwyczajeń. Jest takie badanie, które jasno stwierdza, że wchodząc do jakiegoś pomieszczenia po raz pierwszy, powiedzmy, że będzie to klasa w szkole, wybierzemy instynktownie jakieś miejsce do siedzenia. Kiedy odwiedzimy to miejsce ponownie, to na 95% znów usiądziemy na tym samym miejscu. Tak samo jest w miejscu, gdzie na stałe mieszkamy. Mamy utarte ścieżki, którymi chodzimy po zakupy, do pracy, czy z psem. Wybieramy te same tramwaje, autobusy, korzystamy z tych samych przystanków i sklepów, w których produkty są na tych samych półkach, co zwykle. Stąd też dłużej zajmuje nam zrobienie zakupów w sklepie, którego nie znamy. Czynności te przestają wymagać myślenia o nich – wiemy gdzie musimy iść, żeby dotrzeć do często uczęszczanych punktów na naszej codziennej mapie. Kiedy tej rutyny zabraknie, czyt. jesteśmy w nowym miejscu, wszystko czego doświadczamy dzieje się po raz pierwszy. Nie wiemy, czy autobus z lotniska faktycznie jedzie tam, gdzie chcemy dotrzeć. A jeśli nawet, to czy nie przeoczymy odpowiedniego przystanku. Nie wiemy, co można kupić w lokalnym sklepie, tudzież ile trzeba zapłacić (choćby orientacyjnie) taksówkarzowi. Ponownie: research może okazać się najważniejszym, co zrobicie przed wyruszeniem w podróż. Oszczędzi Wam sporo stresu i pozwoli na podejmowanie decyzji, które potem nie okażą się kłopotliwe.

c) Rozprężenie.

Wakacje mają dość specyficzny klimat – o ile nie planujemy wspinaczki na Mount Everest, przy okazji czego jest mało przestrzeni na wyluzowanie się, to jedziemy pewnie wypocząć. I niezależnie od tego, czy całe dnie będziemy chodzić z aparatem i robić zdjęcia, czy planujemy przeleżeć urlop na plaży z drinkiem w ręku – skupiamy się mocno na zmaksymalizowaniu poziomu przyjemności płynącej z takiego wypadu. Oznacza to też, że jesteśmy bardziej otwarci na próbowanie nowych potraw, nowych drinków, nowych form spędzania wolnego czasu i odkrywanie nowych miejsc. W sumie o to przecież chodzi, chcemy sobie dogodzić! Problem pojawia się w momencie, w którym uznajemy, że pewnie już więcej nie będzie na coś okazji, więc niech się dzieje co chce. I znów: o to pewnie też chodzi, ale należy korzystać ze zdrowego rozsądku i zasady, którą przytaczamy powyżej. Zrobilibyście to w domu?

d) Brak asertywności i obawa przed urażeniem czyichś uczuć.

Złapaliście się kiedyś na tym, że wysłuchaliście przydługiego wywodu sprzedawcy o jakimś produkcie, chociaż wiedzieliście, że na pewno niczego nie kupicie? My też. W obcym kraju jest jeszcze trudniej. Ktoś koniecznie chce ci pokazać swój sklep i rękodzieło, które tam sprzedaje. Ktoś inny przekonuje Cię dość nachalnie, że koniecznie musisz zobaczyć fasadę skarbca w Petrze z punktu widokowego schowanego w górach. Jeszcze ktoś inny oferuje ci herbatę w swoim domu, albo w lokalu, który jest “zaraz za rogiem, dosłownie kilka kroków stąd”. Głupio jest odmawiać, kiedy ktoś jest dla nas bardzo miły. Natomiast jeszcze bardziej głupio jest pakować się w jakieś dziwne sytuacje dlatego, że chcemy być mili. Odmawianie nie musi być niemiłe – totalnie możecie powiedzieć “nie” z uśmiechem na ustach, do czego zresztą mocno namawiamy. To zwykle działa. Znów: zdrowa asertywność.

Teoria, teorią, ale mamy też kilka przykładów, np. historia Kai z przekrętem na herbatkę w Chinach. Do przeczytania TUTAJ. Niemiła przygoda, ale ważna lekcja, która zostaje w głowie na lata.

Czy w centrum Warszawy dałabym się zaprosić na jakąś ceremonię (jakąkolwiek, nie czepiajmy się herbaty;) bez zapytania o cenę, miejsce, czy w ogóle o to skąd nowi znajomi się tu nagle wzięli i co chodzi? Absolutnie nie.

Czy na molo w Sopocie dałabym wiarę mężczyźnie, który w trzecim zdaniu mówi mi, że się zakochał, a w piątym, że zaprasza mnie do swojej letniej rezydencji na plaży? Nie ma mowy.

Czy gdybym wymieniła się z kimś numerem, a po tygodniu ten ktoś napisałby do mnie, że zepsuł mu się samochód i czy mogę mu zrobić przelew na 1000 zł zrobiłabym to? Nie.

To wszystko powyżej, to nie dlatego, że nie wierzymy w ludzi. Tylko dlatego, że to nierozsądne. Tak zwyczajnie, po ludzku. Dlatego Petra nie jest bardziej niebezpieczna, niż jakiekolwiek inne turystyczne miejsce na świecie. To my mamy tendencje, do zachowywania się mniej rozsądnie, niż zwykle w takich miejscach.

Powodzenia i nie róbcie głupot!:)


Nasza książka

“Urok. Historie z Tanzanii i Zanzibaru” to zbiór reportaży i opowiadań, które powstawały podczas naszego ponad półrocznego pobytu w Afryce Wschodniej. W tej książce opowiedzieliśmy:

  • Jak wygląda życie na wsi, gdzie prawie nikt nie ma smartfona, a wiele spraw załatwia się skutecznie pocztą pantoflową i przy pomocy znachora
  • Co zrobić kiedy cały dom przejmują mrówki
  • Jak wyglądają zajęcia w szkole, w której w jednej klasie jest ponad 100 dzieci
  • Czemu dzieci w autobusach jeżdżą na kolanach u obcych ludzi
  • Dlaczego tak niewiele kobiet widać w zanzibarskich barach i kafejkach
  • Jak żyje się bez poczucia czasu
  • Jak postrzegane jest życie w w Europie i czemu nie dla każdego jest to marzeniem
Kup książkę