Rok 2006, Belgia. Premierę ma film „Borat: Podpatrzone w Ameryce, aby Kazachstan rósł w siłę, a ludzie żyli dostatniej”. W kolejnym roku sypią się nagrody: nominacja do Oscara za najlepszy scenariusz adaptowany, czy Złoty Glob dla Sashy Baron Cohena (odtwórcy tytułowej roli, jednego z dwóch aktorów występujących w filmie, choć bohaterów jest znacznie więcej) za najlepszą rolę w komedii. „Borat (…)” zarabia 262 miliony dolarów amerykańskich, na sprzedaży biletów.
Na sukces filmu pracuje jego dobra sława, przekazywana pocztą pantoflową przez miłośników odważnych komedii, jak i kontrowersje, związane z niepowściągliwym humorem kontrowersyjnego komika (Cohena), odbijające się w mediach paradą niepochlebnych artykułów, oficjalnych oświadczeń, listów otwartych i pozwów sądowych. Dowcip proponowany przez twórców taranuje wszystkie wrażliwe mury poprawności politycznej, kulturalnej i społecznej. Nie narusza – on je rozjeżdża na miazgę; bezprecedensowo, biorąc pod uwagę to, że wciąż mówimy o kinie popularnym i kulturze masowej.
Wzbudza to ciekawość, prawda? Aż chce się obejrzeć ten film i zobaczyć, o co tyle hałasu.
Moim zdaniem naprawdę warto, chociażby po to, by być na bieżąco z pop kulturą i rozumieć memy w internecie. Na pewno łatwiej będzie zrozumieć niniejszy tekst, mając swój własny osąd, nie bazujący na opinii recenzentów. Oni – też ludzie. Każdy ma swoje własne granice przyzwoitości, i to jest ok, bo w dzisiejszych czasach wszystko jest on demand (na żądanie). Oglądamy to, co chcemy i cieszymy się, przynajmniej w świecie zachodnim – względną wolnością wypowiedzi. A „Borat(…)” to idealne narzędzie do zmierzenia skali i otwartości na satyrę, każdego z nas.
Mnie film się podobał, gdy oglądałam go po raz pierwszy. Śmiałam się. Niech Was jednak nie męczą wyrzuty sumienia, gdy będziecie pobierać go nielegalnie z Pirate Bay’a. Ponieważ…
„Borat(…)” to historia Kazacha, który wyrusza ze wsi, w której mieszka, do Stanów Zjednoczonych, aby nakręcić film dokumentalny o kulturze i obyczajach Amerykanów, mieszkańców państwa idealnego. Wszystko po to, by w Kazachstanie można było zaszczepić owe tradycje i wartości, by „rósł w siłę, a ludzie żyli dostatniej”.
Tego dowiadujemy się z pierwszych kilku minut filmu, i to w zasadzie wszystko, czego potrzebujemy w kontekście niniejszego tekstu.
Dla przypomnienia:
Też nie wiem, czemu w Kazachstanie mówi się po polsku. Domyślam się, że jest to żart sam w sobie. My, Polacy, też zostaliśmy uwzględnieni w dowcipie, którego core jest ignorancja. Nieśmiało zakładam, idąc moim własnym tokiem myślenia przy poznawaniu tej historii, że oglądając sceny z kazachskiej wioski, założyliście, że to plan filmowy i wyjątkowo wiarygodni aktorzy.
Refleksja może przyjść, czytając „ciekawostki” w serwisach filmowych, że produkcja została zrealizowana nie w m.in. W Rumunii. Wieś z Kazachstanu, jest w Rumunii.
Glod, w dosłownym tłumaczeniu – błoto, to tak zwana „dziura”, w której panuje „bida z nędzą”. Wybacz mi, Czytelniku, kolokwializmy, ale stosuję je tylko dla zwrócenia Twojej szczególnej uwagi na poziom życia w owym miejscu i na skalę perspektyw, jakie czekają na młode pokolenie Rumunów, którym przyszło się w nim urodzić i dorastać.
Nie chcesz się urodzić w Glod, a porównując Twoje życie z tym, które dzieje się wciąż w niejednej rumuńskiej wiosce, może się okazać, że masz wiele powodów, aby być wdzięcznym losowi.
Ekipa filmowa z Ameryki, z brytyjskim aktorem na czele, przyjechała do Glod nakręcić dokument o życiu jego mieszkańców. Nikt nie kwestionował powodów, dla których właśnie oni stali się przedmiotem zainteresowania filmowców z wielkiego świata, zwłaszcza że oferowali ok. 5 dolarów (słownie: pięć) za udział w tym historycznym dla wioski wydarzeniu, każdemu, kto zgodzi się pojawić przed kamerą. Bezrefleksyjny entuzjazm gościnnych mieszkańców potęgował pewnie fakt braku dobrej komunikacji i wspólnego języka.
Chudy, ekscentryczny gościu z wąsem, w czasie kręcenia zdjęć, sypiał w pobliskim kurorcie narciarskim. Wpadał, tylko na kilka godzin zdjęciowych w ciągu dnia, by wstawić krowę do mieszkania, pospacerować po wsi, porozmawiać z mieszkańcami w nieznanym im języku obcym. Filmowcy w końcu wyjechali, a życie w Glod, wsi, w której wiele domów nie ma nawet dostępu do bieżącej wody, a kilku tylko mieszkańców ma stałą pracę – wróciło do beznamiętnej normy
Jakiś czas później, we wsi Glod pojawia się inna ekipa telewizyjna – tym razem BBC. Kręcą dokument na temat kulis kręcenia filmu „Borat (…)” i przedstawiają jego mieszkańcom efekty ich pracy. Glodzianie po raz pierwszy widzą się na szklanym ekranie. Z napisami.
I tak, młoda dziewczyna, filmowa siostra Borata, zdaje sobie sprawę, że wystąpiła w roli „czwartej, najlepszej prostytutki w całym Kazachstanie”, przypadkowa, starsza kobieta została matką głównego bohatera, a lokalny mechanik to uznany ginekolog – aborcjonista..
Cały dokument dostępny jest na Youtube w języku angielskim. Można w nim zobaczyć frustrację przypadkowych statystów, którzy czują się upokorzeni przed całym światem. Którzy rozumieją jak wielkim, kasowym sukcesem, okazało się przedsięwzięcie, w którym wzięli udział niemal na zasadzie wolontariatu. Ekipa BBC nagle przestaje być mile widziana we wsi, w której nikt już nie ufa obcym; i trudno się im nie dziwić.
Wszystko, o czym czytasz, Czytelniku, to pozbierane skrawki internetowych reportaży i artykułów, których źródła podaję na dole tego tekstu. Nie mam pewności, co naprawdę wydarzyło się dalej. Wg niektórych źródeł, znany z angażowania się w głośne procesy pro bono – prawnik, który przybył do wsi razem z dziennikarzami BBC, Ed Fagan, zdołał namówić 3 reprezentantów społeczności do wstąpienia na drogę sądową z Sashą Baron Cohenem i 20th Century Fox. Podobno wyruszyli oni również do Stanów, by podczas rozdania Oscarów, skonfrontować się z komikiem, ale ambitny plan ostatecznie nie powiódł się z.. przyczyn wizowych.
Podobno prawnik zniknął, tak jak i wszyscy inni zainteresowani z zagranicy, a zaangażowani w sprawę mieszkańcy wioski, sprowadzili na siebie nieufność niektórych sąsiadów, którzy nie dali wiary w to, że nie udało się uzyskać finansowego odszkodowania. I zostali posądzeni o zachowanie pieniędzy dla siebie.
Chciałam opowiedzieć Wam tę historię, z miejsca, w którym się wydarzyła.
Zaznaczyłam Glod na mapie mojej trasy po Rumunii i z każdym, kogo tam poznałam po drodze – dzieliłam się moimi zamiarami. Los chciał, że jedna z Rumunek, wygooglała przy mnie miejscowość Glod i wskazała mi mój błąd. Otóż są 2 takie wioski w kraju, i „ta właściwa znajduje się nie niedaleko od Bukaresztu, ale na dalekiej północy”.
Jako, że stało się to na początku mojego wyjazdu – udało mi się bezstratnie przeorganizować trasę, i uwzględnić rejon Maramures w tych planach, na czas tuż przed moim wylotem do Polski.
Gdzieś w połowie drogi spotkałam w innej wsi, anglojęzyczną parę podróżujących rekreacyjnie Rumunów. Podzieliłam się z nimi pomysłem odwiedzenia mieszkańców Glod, nakreśliłam im moje zamiary, podkreślając w tej historii to, że nie chcę niepokoić mieszkańców, bo dość już mają kamer i obcych. Będę tam tylko na moment, by nakręcić kilka ujęć i sobie odjechać.
– Żartujesz? Musisz do nich pojechać! Musisz z nimi porozmawiać! Oni na pewno się ucieszą, że są ludzie, którzy o tym wiedzą. I że są ludzie, którzy chcą opowiedzieć ich historię. Będą Ci za to bardzo wdzięczni! – entuzjazm kobiety obudził we mnie odwagę, że warto spróbować i zobaczyć, co się wydarzy. Wspólnie z nią, skontaktowałyśmy się z jej znajomym – Vio, który ma nienormowany czas pracy i mógłby poświęcić mi 1 dzień, i wcielić się w rolę tłumacza. A tak naprawdę, wybór padł na niego, bo prócz czasu, miał on również na tyle awanturniczą naturę, by wziąć udział w niepewnym przedsięwzięciu obcej youtuberki z Polski, tylko dlatego, że „czemu nie”.
Spotkałam się z Vio w Cluj Napoce, na dzień przed naszym wspólnym wyjazdem do Glod.
By przygotować się do tematu zaczęłam wieczorem szperać w internecie. Chciałam znaleźć jak najwięcej szczegółów i zaznajomić się z opowieścią, wszak 1 dzień na nagrania to bardzo mało.
I tu następuje odcięcie dopływu krwi do mojej czaszki, bo oto okazuje się… Że Glod, w którym został nakręcony owy epizod, znajduje się JEDNAK W OKOLICY BUKARESZTU.
Kurtyna.
I tym sposobem, odcinek nigdy nie powstał. I dlatego powstał ten tekst.
“Urok. Historie z Tanzanii i Zanzibaru” to zbiór reportaży i opowiadań, które powstawały podczas naszego ponad półrocznego pobytu w Afryce Wschodniej. W tej książce opowiedzieliśmy: